Ile jest Arystotelesa w Ajschylosie, Sofoklesie czy Eurypidesie? I co cywilizacja zachodnia zawdzięcza tym kulturowym związkom? Analiza dziedzictwa antyku w studenckich recenzjach (1)

Czy kulturowe dziedzictwo antycznej Grecji jest wciąż żywe? Czy kanony estetyczne i etyczne, które ukształtowały się w Atenach w V i IV w. p.n.e. są nadal aktualne? Co cywilizacja zachodnia zawdzięcza Ajschylosowi, Sofoklesowi i Eurypidesowi? Czym różnią się rzymskie interpretacje tragedii greckich od greckich pierwowzorów? Czy „Poetyka” Arystotelesa nadal stanowi punkt odniesienia dla odbiorcy przedstawień dramatycznych czy też zasady i zalecenia w niej wyrażone mają jedynie wartość historyczną?

Na okcydentalistyce ten zakres wiedzy realizowany jest na zajęciach obowiązkowych I roku. Proponujemy spojrzeć, w jaki sposób podjęto go w module zajęć projektowych na filozofii, bowiem w semestrze zimowym 2022/2023 studenci III roku  starali się znaleźć odpowiedzi na te oraz podobne pytania. W trakcie zajęć zapoznawali się zarówno z teorią dramatu antycznego wyrażoną w „Poetyce” Arystotelesa, a także przyglądali się i dyskutowali wierność względem tej teorii szeregu tekstów dramatycznych, zarówno greckich (Sofoklesa i Eurypidesa), jak i łacińskich (Seneka Młodszy). Zastanawiali się, na ile celem twórców dramatycznych było i nadal jest wywołanie w odbiorcach katharsis oraz czy litość i trwoga nieodmiennie towarzyszą naszym przeżyciom estetycznym w teatrze. Zajęcia dyskusyjne były jednak tylko wstępem do samodzielnej pracy studentów, a mianowicie napisania recenzji wybranych dzieł. Aby nie ograniczać zachodniej recepcji wzorów antycznych do teatru sensu stricto, uznano, że przedmiotem recenzji mogą być dowolnie wybrane twory kultury, w tym film, książka, inscenizacja teatralna oraz gra komputerowa, pod warunkiem, że student odniesie się w niej do zagadnienia, jak – i czy w ogóle – realizowana jest w nim koncepcja Arystotelesa. 

Oto pierwsza z recenzji napisana jako rezultat projektowy prowadzonych przez nas zajęć. Zachęcamy do lektury. 

dr Monika Mansfeld
dr Joanna Miksa

 

maska teatru greckiego

Maska tragiczna, detal z rzymskiej rzeźby z II w. p.n.e. ze zbiorów Carlsberg Glyptotek w Kopenhadze, fot. CC0

 


 

Bruno Reucki, Edyp w Kolonie [recenzja telewizyjnej adaptacji, reż. Don Taylor, 1986, PBS, USA]

Król Edyp to postać powszechnie znana, której przedstawiać nie trzeba. Warto jednak zaprezentować nie wszystkim znane jej losy w Kolonie, stanowiące (w ramach chronologii wydarzeń) drugą część trylogii tebańskiej, stworzonej przez Sofoklesa, rozgrywającą się po ,,Królu Edypie’’, a przed ,,Antygoną".

Sztuka ta jest ostatnim dziełem tego greckiego dramatopisarza. Po raz pierwszy została wystawiona w 401 roku p.n.e. W niniejszej recenzji przyjrzymy się wersji tej sztuki, która została przygotowana przez amerykańską publiczną stację telewizyjną PBS w 1986 roku i wyreżyserowana przez Dona Taylora.

Dzieło składa się z pięciu epizodów, rozdzielanych stasimonami (występami chóru), które poprzedza prolog, a zamyka exodus. Spełnia więc ona zasady konstrukcyjne klasycznej tragedii greckiej. Akcja utworu rozgrywa się w XIII wieku p.n.e. i przedstawia ostatni dzień z życia słynnego króla Edypa, który wreszcie kończy swoją długą i męczącą tułaczkę po świecie, stając oko w oko z własnym przeznaczeniem u bram Hadesu, w miejscu poświęconym Eryniom, w pobliżu Kolonu, położonego nieopodal Aten. Zachowana została zatem zasada trzech jedności: cała sztuka rozgrywa się w jednym miejscu, w przeciągu jednego dnia i w zasadzie dotyczy jednego wydarzenia: podsumowania życia przez Edypa. Choć akurat w kontekście jedności akcji niektórzy widzowie mogą zarzucić, iż akcja owa momentami jest bardzo epizodyczna (kolejne wydarzenia nie zawsze są bezpośrednim efektem poprzednich) i dotyczy ona wielu różnych kwestii, które na pierwszy rzut oka nie są ze sobą w szczególny sposób powiązane. Jest to jednak tylko złudzenie, wynikające z bogactwa treści, w które obfituje fabuła tego dzieła.

Ukazana tu historia jest w zasadzie bardzo prosta – Edyp wraz z Antygoną (swoją córką i siostrą zarazem) przybywa w okolice tytułowego Kolonu, gdzie spotyka Tezeusza (króla Aten), Ismenę (swoją drugą córkę), Kreona (swego szwagra i króla Koryntu) oraz Polinejkesa (swego syna i brata zarazem), z którymi przeprowadza on intrygujące rozmowy na temat losu ludzkiego, przeznaczenia, sprawiedliwości, rodziny, polityki, świętości oraz odpowiedzialności. Nie spotyka on oczywiście tych wszystkich postaci naraz, w jednej scenie, gdyż autor utworu zachowuje zasadę jednoczesnej obecności na scenie co najwyżej trzech aktorów, przez co Edyp ze wszystkimi wymienionymi wcześniej postaciami spotyka się po kolei. Z tego powodu akcja nabiera cech epizodycznych, a następujące po sobie postacie pojawiają się pozornie w sposób przypadkowy. Jednakowoż skupimy się na treści rozmów prowadzonych przez nie z Edypem, to zrozumiemy, że kolejność ich wystąpień jest dobrze uzasadniona, a każda z wypowiadanych przez nie kwestii przyczynia się do posunięcia do przodu prowadzonego przez Edypa wywodu, w którym odkrywa on prawdziwą istotę swojego przeznaczenia. W wyniku tych przemyśleń przeistacza się z człowieka złamanego przez życie w prawdziwego bohatera, którego zawiły życiorys w ostatecznym rozrachunku stanowi błogosławieństwo dla Aten.

Ze względu na strukturę przypominającą w dużej mierze dialog filozoficzny, Sofokles, pragnący ukazywać jednocześnie tylko trzech aktorów na scenie, musi bardzo często wymieniać postacie, aby uzyskać odpowiednie konkluzje w poszczególnych wątkach. Przeważnie udaje mu się to przeprowadzić w sposób zadowalający, prawdopodobny i przekonujący. Odnosi się jednak wrażenie, że w paru momentach niektóre wydarzenia zostały wprowadzone nie ze względu na naturalny rozwój akcji, lecz tylko i wyłącznie ze względów retorycznych (w szczególności pioruny pod koniec sztuki). Można zatem rzec, że logika biegu wydarzeń w tej sztuce bywa czasami krzynę problematyczna. Natomiast trzeba podkreślić, że wszelkiego rodzaju rozpoznania są przeprowadzone poprawnie, choć bez większych popisów w postaci rozbudowanych rozumowań i konstrukcji logicznych. Na plus z całą pewnością w przypadku tego dzieła trzeba zaliczyć wieloaspektowość poruszanych w nim zagadnień oraz głęboką metaforykę przedstawionych wydarzeń, które można odczytywać na wielu różnych poziomach interpretacyjnych, co zachęca do wielokrotnego oglądania sztuki.

Z drugiej strony, jeśli widz oczekuje większego dramatyzmu wydarzeń, nagłych zwrotów akcji oraz wywołującego łzy wzruszenia tragicznego zakończenia, to powinien bardziej zainteresować się ,,Królem Edypem", niż omawianą tutaj sztuką. Dzieło to bowiem jest o wiele spokojniejsze i pogodniejsze od swego poprzednika. Zawiera wiele cennych przemyśleń i przemyślnie ukrytych błyskotliwych spostrzeżeń. Pozwalają one w pewien sposób głównemu bohaterowi wygrać z przeznaczeniem, czyli umożliwiają rozwiązać problem, z którym nie dał on sobie rady w poprzedniej odsłonie swoich perypetii życiowych.

Czy fabuła tej sztuki jest dla współczesnego widza atrakcyjna? I tak, i nie. Jeśli oczekujemy poważnych i mądrych rozważań, posiadających drugie dno, jest świetna. Jeśli oczekujemy gry na emocjach... No cóż... możemy się chyba odrobinę rozczarować. Być może rozczarowany w tym względzie był i największy wielbiciel Sofoklesa w historii, czyli Arystoteles. Pomijając jednak na chwilę zasady ,,Poetyki", mogę osobiście stwierdzić, że ,,Edyp w Kolonie'' stanowi godną kontynuację dziejów Edypa oraz bardzo dobre i satysfakcjonujące domknięcie jego wątku w dziejach literatury.

Spośród postaci dramatu najbardziej przekonujący byli bohaterowie pierwszoplanowi, czyli Edyp, Tezeusz, Kreon i Polinejkes. Każdy z nich został scharakteryzowany w sposób interesujący, podkreślający ich indywidualne cele i pragnienia. Ponadto stanowią doskonałą reprezentację postaw ludzkich, jakie można przyjąć na drodze do realizacji wyznaczonych przez siebie założeń. Trochę gorzej natomiast prezentują się bohaterowie (a właściwie bohaterki) drugoplanowi, czyli Antygona, Ismena i posłaniec (występuje tylko na początku sztuki). Ich opisowi brak szczegółów oraz głębi. Sprawia to, że są o wiele nudniejsze. Pełnią w sztuce zasadniczo jedynie funkcje informacyjno-pomocnicze. Z jednej strony może to trochę irytować, zaś z drugiej podkreśla w dodatkowy sposób głębię postaci pierwszoplanowych, przez co widz skupia się na kwestiach przez nie wypowiadanych z jeszcze większym zainteresowaniem i uwagą. Przy okazji warto zaznaczyć, że wszyscy bohaterowie ,,Edypa w Kolonie’’ (za wyjątkiem posłańca) są szlachetnie urodzeni i stanowią przedstawicieli rodów królewskich. Autor realizuje w ten sposób zasadę decorum – przedstawia ludzi dobrze urodzonych, posługujących się pięknym językiem i zachowującymi się na scenie w sposób stosowny. Pochwalić należy także chór, który (jako swego rodzaju czwarty aktor) doskonale dopełnia kwestie wypowiadane przez najważniejszych bohaterów i nadaje całej sztuce życia, dynamiki oraz zarysowuje odpowiednią skalę prezentowanych wydarzeń. Choć trzeba zauważyć w tym miejscu, że chór u Sofoklesa liczył sobie osób 15, a w recenzowanej przeze mnie sztuce wystąpiło tylko 12 chórzystów. Nie miało to jednak większego wpływu na odbiór całości.

A skoro już przy chórze jesteśmy, to warto pochylić się nad aktorstwem. Powiem krótko – było bardzo dobrze! Chór śpiewał ładnie i wyraźnie. Wszyscy zaś aktorzy z oddaniem i przejęciem wcielali się w odgrywane przez siebie postacie, zrozumiale artykułując przeznaczone im kwestie oraz nadając im odpowiedni ładunek emocjonalny. Anthony Quayle świetnie zagrał Edypa, ukazując na swojej twarzy całe spektrum bólu i rozgoryczenia, którymi powinna cechować się główna postać tego dramatu. Clive Francis natomiast wspaniale przedstawił sylwetkę Tezeusza, odznaczając się na scenie odpowiednią powagą, dostojną postawą oraz zdecydowaniem w głosie. Na pochwałę zasługuje także John Shrapnel, który w swej kreacji Kreona, fantastycznie oddał przebiegły i podstępny charakter podłego tyrana Koryntu. Jedyny zarzut można sformułować tylko względem obecnych na scenie aktorek, czyli Juliet Stevenson (jako Antygona) oraz Gwen Taylor (jako Ismena) - choć grały one przyzwoicie, to nie da się nie zauważyć, że były one kobietami, co w przypadku sztuki greckiej wywołuje pewnego rodzaju nieprawidłowości, albowiem w prawidłowo wykonywanej sztuce greckiej role żeńskie odgrywane powinny być przez męskich aktorów.

Jeszcze więcej nieprawidłowości z kolei pojawia się w kwestii kostiumów. Te po prostu są okropne! Akcja dramatu rozgrywa się w Grecji XIII wieku p.n.e., a Edyp z Antygoną wyglądają jak średniowieczni żebracy, chór jak klub fanów Sherlocka Holmesa, Tezeusz z Kreonem zaś przypominają braci bliźniaków komandora Tarkina z ,,Gwiezdnych Wojen". A jak by tego było mało, to w jednej ze scen chór przebiera się za ateńskich żołnierzy i wbiega na scenę z karabinami! Doprawdy, w tej kwestii nieścisłość goni nieścisłość, a kolejne przekłamania historyczne przekłamują nawet same siebie!

Nie lepiej jest ze scenografią. Choć jest ona monumentalna oraz oddaje atmosferę miejsca bliskiego greckim zaświatom, to mimo to przez cały czas trwania tej sztuki odnosiłem wrażenie, że dekoracje mają więcej wspólnego z piątym epizodem ,,Gwiezdnych Wojen’’, niż z grecką sztuką z piątego wieku przed naszą erą. Ponadto dosyć wątpliwe jest rozmieszczenie chóru i aktorów na scenie. Albowiem scenografia stanowi pewnego rodzaju całość, te dwie wspomniane grupy osób, biorących udział w tym przedstawieniu, mieszają się ze sobą i sprawiają wrażenie jakby niczym się od siebie nie różniły (bardzo łatwo pomylić chórzystów z właściwymi aktorami). Z jednej strony wprowadza to trochę naturalności i lekkości do tego dzieła, z drugiej wywołuje zbędne zamieszanie.

Zamieszania nie wywołuje na szczęście muzyka, która choć również w pewien sposób nawiązuje do gwiezdnej sagi George'a Lucasa, to jednak w odpowiedni sposób buduje nastrój wszystkich scen i sprawia, że ukazywane wydarzenia nabierają dodatkowej mocy.

Podsumowując, ,,Edyp w Kolonie’’ to interesująca sztuka, stanowiąca godne zwieńczenie kariery dramatopisarskiej Sofoklesa, a zarazem doskonałe domknięcie losów Edypa. Zdecydowanie polecam wszystkim, którzy poza umiłowaniem tragedii antycznej posiadają w sobie również zacięcie filozoficzne, albowiem sztuka ta momentami bardzo przypomina dialogi platońskie. Omawianą jej adaptację telewizyjną z roku 1986 polecam natomiast umiarkowanie. Mimo że zachowano tutaj prawie wszystkie wymogi klasycznej greckiej tragedii, to nie da się ukryć, że tragiczne w tym przypadku kostiumy i niewiele lepsza scenografia, niezbyt zachęcają do zapoznania się z tą inscenizacją. Z drugiej zaś strony aktorzy stanęli na wysokości zadania i świetnie oddali sylwetki antycznych bohaterów. W konsekwencji otrzymano więc mieszany efekt: ciekawą i błyskotliwą sztukę, świetne aktorstwo, lecz kiepską oprawę wizualną. A zatem, czy warto? Mimo wszystko myślę, że warto.

Scenografia 6/10
Kostiumy 2/10
Gra aktorska 9/10
Muzyka 8/10
Bohaterowie 9/10
Fabuła 8/10
Podsumowanie 7,5/10, czyli 4 w skali szkolnej